Powrót do strony
Publicystyka:
Bo ja jestem, proszę
Pani...
„Bo ja, proszę Pani, jestem pieprzonym
sierotą.
I tak w ogóle nie lubię mówić o sobie. Powiem
tylko tyle, że jak byłem małym chłopcem zmarła moja mama. Ojciec nie mógł bez
niej żyć i odebrał sobie życie. A ja od tej pory żyję sobie na ulicy.
Bo ja jestem, proszę Pani, pieprzonym
sierotą.”
Ta historia jest prawdziwa. Opowiedziana przez
inteligentnego, młodego chłopaka. Jak mu pomóc, co zrobić, żeby zmienił swoje
życie?
Na to pytanie nie ma odpowiedzi. To tak jakby
stanąć na wprost ściany, zamknąć oczy i chcieć znaleźć się po drugiej stronie.
Wydaje mi się, że dla takich ludzi nie ma szans powrotu do tzw. normalnego
życia. Bo to tzw. normalne życie, to przede wszystkim machina urzędnicza, która
nie pomaga, nie podaje ręki, nie dostrzega problemu. Znaleźć się poza nawiasem
społeczeństwa to często wyrok, dożywocie.
Jedynie ulica o nic nie pyta, niczego nie
wymaga, niczego nie oczekuje. Ulica przytula, ulica przygarnia, na ulicy się
umiera…
A obok toczy się tzw. normalne życie.
Prezydenci miast likwidują pustostany, zmniejszają dotacje na potrzeby osób
bezdomnych. Nie otwierają łaźni, nie wspierają małych organizacji pozarządowych,
bo mają zaufanie tylko do tych wielkich rekinów.
Idą święta więc włodarze miast zajmą się
iluminacją świąteczną i przyjmowaniem gości ze stroikami. Dla poprawienia
swojego wizerunku na tydzień przed Wigilią wezmą udział w spotkaniu opłatkowym
dla osób ubogich. Pokażą się tam w towarzystwie hierarchów i zagłuszą swoje
sumienie.
A ulica i tak przytuli, i tak przygarnie. A
jak na ulicy się umrze to miasto da miejsce na wydzielonej kwaterze dla tych, co
żyli na ulicy.
Bo nawet po śmierci jedni zasługują na lepsze,
drudzy na gorsze…
© Mirka Widurek,
gdzieś na trasie Rzeszów - Draganowa,
13 listopada 2019r.
Powrót do strony Publicystyka:
|