Powrót do strony
Publicystyka:
Nic nie trwa wiecznie
Był rok 1962 a ja miałam
wtedy zaledwie 5 lat. Pamiętam, bo wspomnienia z dzieciństwa są nieprzewidywalne
i potrafią schować się w najskrytszym kącie naszej pamięci. Rodzice dbali o mnie
a Ojciec lubił obdarowywać mnie rzadko, ale jak już to robił to prezenty musiały
być solidne i dobrej firmy.
Któregoś dnia
pojechaliśmy kolejką z Oliwy do Sopotu. A tam udaliśmy się na główna ulicę czyli
Monte Cassino, a stamtąd do małego, prywatnego zakładu szewskiego, usytuowanego
w bocznej uliczce. Szewc poddał moje dziecięce stópki odpowiednim pomiarom.
Rodzice wybrali z katalogu buciki, które ich zdaniem pasowały dla pięcioletniej
jedynaczki.
Minęło parę dni i znowu
pojawiliśmy się w zakładzie szewskim. Tam czekały na mnie przepiękne buciki –
czółenka firmowane przez najlepszego wówczas producenta obuwia - Bata.
Czarno-białe buciki z delikatnym paseczkiem zapinanym w przegubie stopy. Część
biała była matowa, a czarna, w kształcie regularnych trójkątów lakierowana.
Buciki były na skórzanej podeszwie, na której widniał napis: „Bata”.
Kiedy po pewnym czasie na
czubkach butów, pojawiły się otarcia to Mama pokrywała je specjalną farbą do
obuwia dostępną jedynie w Oliwie u tzw. Żyda.
Buciki służyły mi długo. Pamiętam jak dumnie kroczyłam w nich zerkając na nie i
ciesząc się ich wyglądem.
Ale nic nie trwa
wiecznie. Małe stopki urosły i buciki powędrowały do mojej młodszej kuzynki. A
potem… kto to wie?
© Mirka
Widurek
Draganowa, 7 lutego 2020r.
Powrót do strony Publicystyka:
|