| 
Powrót do strony 
Publicystyka:
 
   
 
   
Apetyt na władzę 
Żyjemy w czasach 
odwróconych proporcji. Żeby ubiegać się o stanowisko dyrektora szkoły, 
przedszkola czy choćby żłobka trzeba udowodnić swoje kwalifikacje. Należy 
przedłożyć dyplomy, certyfikaty, zaświadczenia i cały stos urzędowych 
poświadczeń. Nie ma zmiłuj się, bo komisja konkursowa odrzuci kandydata z powodu 
uchybień formalnych. 
Im wyżej tym łatwiej, bo 
zaczyna obowiązywać kryterium nad kryteriami, czyli partyjne lub jak kto woli 
polityczne. Niezwykle wyraźnie to widać przy wyborze kandydatów na ministrów. 
Tam nie trzeba przedkładać dyplomów kierunkowego wykształcenia. Wystarczy bywać 
w teatrach, kinach czy muzeach i załatwione. Teka ministra w ręku. 
Teraz, gdy będą 
ministerstwa łączone, kryterium będzie proste. Ministerstwo sportu temu, który 
coś tam w młodości trenował. Ministerstwo rolnictwa powinno przypaść zapalonemu 
działkowiczowi, a ministerstwo edukacji temu, kto ma dzieci w legalnym związku 
małżeńskim. 
Ministerstwu rodziny zostanie odebrana praca, bo 500+ jest wystarczającym 
bodźcem finansowym, by jej nie podejmować. 
Polska partyjna to taki 
tort urodzinowy. Każdy dostaje spory kawałek, by nasycić swój niezaspokojony 
apetyt na władzę. 
Ciekawa jestem czy przy 
połączeniu ministerstw ulegnie zmiana liczy tzw. „klonów ministerialnych”. Tym 
określeniem nazywa się w kancelarii prezesa rady ministrów młodzieńców, którzy 
towarzyszą jednemu z ministrów w codziennej pracy. Do końca nikt nie wie jaka 
jest ich rola, ale na wszelki wypadek pracownicy się ich boją. Boją się, bo bije 
od nich arogancja i buta. Oni jedynie drepczą za ministrem, bo jego płaszcz i 
teczkę niesie inny towarzyszący mu pracownik typu „niezbędnik ministerialny”. 
To wszystko nawet nie 
jest już śmieszne. Dla mnie to narodowa tragedia za nasze ciężko wypracowane 
bieda-emerytury. 
Draganowa, 
28 września 2020r.  
© Mirka Widurek 
Powrót do strony Publicystyka: 
  
 |